Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gie nawą miotać poczęły. Wiatry wściekłe to go pogrążały w przepaście, to na falach wznosiły do góry, strącając z nich w mokre otchłanie...
Filozof widząc śmierć zbliżającą się trwożyć poczynał wielce. Drżał o przyszłe kłopocząc się życie. Pewien był drugiego żywota, przecie mu i tego doczesnego żal było. Tymczasem błazen widząc, że już do stracenia nic nie ma, pląsy wyprawiał, skoki dziwne i żarty szalone, ruchami śmiesznemi zabawiając potrwożonych. Aż oto burza ustawać zaczęła powoli, uspokoiło się wszystko. Naówczas błazen przystąpił do filozofa drwiąc z jego strachu, na co mu tamten odrzekł. — Nie miałeś się troszczyć o co, bo dawno jesteś stracony, błazen nie stał o błazeńskie życie, jam się o żywot filozofa obawiał.
Rozśmiał się książe, a stary Chmara rzekł.
— Ostrym językiem odciął mu się filozof, toć prawda, a no błazen to ma za sobą, że odwagi nie stracił.
— Filozofowi też trwogi tak bardzo za złe się mieć nie godzi — odezwał się Kaźmierz — bo wierzymy w żywot ów drugi, ale nam go ciemności śmierci zasłaniają, i choć przeczuwamy wiele, nie wiemy nic.
— Oprócz tego co nam chrześciańska nauka podaje — poprawił Pełka. — Prudencjusz powiada: „Wierzymy, że ciało nie ginie, choć je grób pożera? bo Chrystus pan wskrzesił ciało na krzyżu