Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miesiąc obficie się rodzą. Słońce nie warzy lilij jasnych, fijołki, których żadna ręka nie tyka, kwitną bezprzestannie, barwa ich nie blednie, kielich nie więdnieje. Zimy tam nie ma nigdy, ani letnich upałów ssących ziemię, wiosna tylko z kwiatami, jesień z owocami panują rok cały. Tu rosną cynamony, które wieść kłamliwa wyłączną własnością Sabeanom przyznaje, rośliny, które zbiera Feniks, gdy ma umierać, źródła dlań nowego żywota... Płonie on na gnieździe swém i odradza się z popiołów, zmartwych powstając po dobrowolnym zgonie. A niedość, że się rodzi po raz wtóry, odnawiając żywot ciała laty znękanego, coraz nowe narodziny starości mu oszczędzają, która w płomieniach ginie. Drzewa sączą z żył płodnych wonne balsamy. Gdy lekki wiatr powieje, gęsty las oddechem jego poruszony, szeleści i mruczy, uginając gałęzie kwieciste, a powietrze napełniając wonią słodką i rzeźwiącą. Źródło przejrzyste i jasne tryska z głębin, w których oko się nurza, srebro nie błyszczy jaśniéj, kryształ nie połyskuje świetniéj nad wody jego. Płyną one wśród kamieni drogich rozrzuconych po brzegach, a najszacowniejsze klejnoty tu się walają, jak głazy... Pola barwami malowane świetnemi, natura zdobi królewskim przepychem.
Wszyscy słuchali zachwyceni opisem Raju, aż biskup Pełka rzekł.
— Piękny jest raj ten, lecz w poecie czuć po-