Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

je i cudze grzechy. Teraz chce zapomnieć o tém i żyć, żyć! — na nowo!!
Uderzyła w dłonie. Wichfriedowi wstyd było za nią stał jakoś skłopotany i zdrewniały.
— Cóż, ty? — zapytała — Przywiozłeś sobie z Rusi jaką córkę bojarską? kniahinię czy chłopkę?
Nikogo! — rzekł niemiec — dobrze żeśmy ztamtąd życie wynieśli!
Rozśmiała się i pochwyciwszy pod rękę Wichfrieda, do komory go zaprowadziła.
Tu, wróciły jéj stare nalegania o księcia, zaklinania niemca aby jéj pomagał — zwierzanie się o napoju który Czechna przygotowała umyślnie, a ten miał niechybnie serce Kaźmierza skłonić ku niéj znowu...
Wichfried był znudzony i gniewny, tak że ledwie pół słowami odpowiadał, nie zraziło jéj to jednak i nie puściła go od siebie, aż go rozchmurzyła i dobyła zeń co chciała. Niemiec często przybywał tak ostygły i obojętny, powracał oczarowany i zawojowany... Gniewał się sam na siebie, Dorota tryumfowała...