Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wchodząc na próg domostwa zajmowanego przez Dorotę, w myśli się téj utwierdził. Znać tu było przejście żołdactwa i gospodarstwo nieprzyjaciół. W sieniach leżała słoma i siano, na których niedawno kupa ludzi spoczywać musiała, drzwi stały otworem, w izbach dawnego ich przybrania i sprzętów śladu nie było. Przechodząc je ze zdziwieniem postrzegł Wichfried w trzeciéj, dwie służebne Doroty, obdarte i wybladłe krzątające się około drzwi ostatniéj komory, która stała zamknięta. Zobaczywszy Wichfrieda wydały okrzyk radośny.
Jedna z nich otwarła drzwi zaraz, wskazując mu by wszedł.
Komora stała we mroku, okna były pozasuwane i dojrzéć tu nie mógł nic jeszcze Wichfried gdy z kąta głos, wymawiający imie jego, oznajmił że Dorota tu była. Jéj to był głos, choć osłabły bardzo i zmieniony. Nierychło, przystąpiwszy bliżéj zobaczył ją na łożu leżącą, bladą, wychudłą, z oczyma tylko błyszczącemi jak dawniéj Włos rozpuszczony, poplątany, w nieładzie spada na ramiona jéj, których kości z pod skóry zżółkłéj wystawały.
Gdyby nie ten głos i oczy, nie poznałby był jej może, nie śmiał zapytać co się z nią działo.
Wdowa dysząc gorączkowo nie mogła się zebrać na słowo.