Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zażyliście i wy biedy czasu tego oblężenia — odezwał się — alem ja przybyć wcześniéj nie mógł, choć dniem i nocami spieszyłem!
Gwarno opowiadać zaczęto, wszyscy społem, co się na zamku osaczonym działo, co w mieście, narzekano na zdrajców, a wojewoda Mikołaj piosnkę swą powtarzał że surowości teraz zażyć było trzeba, i nie litować nad winnemi, aby się to ni powtórzyło. Na ziemian nastawał najwięcéj, jak tak dobrotliwego pana zdradzić mogli.
Wspomniał Biskup że posła ztąd odprawił, nie mówiąc kogo, a Kaźmierz przyznał że to powrót jego przyspieszyło. Chciał zaraz wiedzieć który był co życie ważąc z zamku się wymknął i do wojska przedzierał, aby go nie minęła nagroda, ale Biskup zamilczawszy o czém inném zagadał.
Wieczór ten zakończył się stołami dla starszyzny na zamku a dla pospolitszego człowieka i dworu książąt obu w podwórcach zastawionemi, przy których do dnia białego pełno było.
Odchodzili jedni, cisnęli się drudzy. Rozporządzano jeńcami, zbierano łupy, przyprowadzano coraz więźniów nowych, przedniejszych, których w lichą odzież z postrachu znajdowano poprzebieranych. Musiano potém od jednego do drugiego z pobranych chodzić, i każdemu zaglądać w oczy, aby ukrywających się pułkowódzców i ziemian