Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

podnosząc — prawo i sprawiedliwość z nami było! Pan opiekunem sprawiedliwych! Probuje on tylko i krzyże zsyła, aby tém większą okazał łaskę.
Imię Jego niech będzie błogosławione!
— Amen! — dodał Kaźmierz rękę jego całując.
Roman stryj witał tymczasem księżnę, mimo powagi i grozy téj chwili strasznéj, z uśmiechem figlarnym na ustach.
— E! ty, gołąbko moja biała — zawołał — czyście choć piroga słodkiego dla gości upiec kazali, do łaźni winników nagotować, starego miodu utoczyć, bo my się tak upląsali, naskakali że nam się i stół poczesny i kubek spory należy.
To mówiąc i z nogi na nogi przestępując a kołysząc się jakby istotnie do pląsów się zabierał, ocierał rękami zakrwawionemi uznojone czoło.
— Cieszę się — mówił daléj — żem ja téż tu na coś się zdał panu memu miłościwemu Kaźmierzowi, gdy on mnie tylekroć ratował. Rusini moi tak się zwijali koło kosowicy, że pokosy po nich grube leżą — tylko to siano jutro puchnąć nie będzie!
Żartował tak sobie wesoły zawsze kniaź. U wnijścia dwór cały wybiegłszy witał za kolana ściskając księcia. Stał i Goworek na pół smutny, wpół rozweselony którego po Biskupie, żonie, i dzieciach, pierwszego Kaźmierz uścisnął.