Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

den tak nieszczęśliwie padł że mu kaftan pod ręką przebiwszy i pod blachę trafiając, w samo serce ugodził.
Sieniec tylko ręką się za piersi chwycił i na wznak padł, a koń z pod niego ranny kilką strzałami, nazad krwawiąc poleciał.
Zatém wrzaski się podniosły z obu stron straszne, swoich i Rusinów żadna już siła powstrzymać nie mogła; rzucili się nawałem ku okopom, bezładnie, nie patrząc wodzów, wyprzedzając popychając, tłocząc. Zamięszanie powstało wielkie, w mgnieniu oka wały całe się ludźmi okryły. Zdawało się że ta ciżba mały zameczek zgniecie i rozniesie.
Ale Kietliczowi, którzy dotąd znaku życia nie dawali za parkanami, dopuściwszy ów tłum do samych ścian, cisnęli gradem strzały, bełty, kamienie i bierwiona.
Padło co stało najbliżéj pobite i pokaleczone inni po trupach się drzéć zaczęli, wzięła się walka zacięta, bo gdy jedni miotali głazy i belki, drudzy przez parkan ręczny bój zaczęli toporami, mieczami, oszczepami ku sobie sięgając.
Oblężeni wiedząc jaki ich los czeka bili się rozpaczliwie i zajadle. Co który padł, na miejsce jego darł się drugi, tak że za parkanami żywiéj się mieniali walczący niż Kaźmierzowi, którym trupy i kłody drogę tamowały.
Na wyżkach za parkanami widać i rozpoznać