Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

potém do domu słabła ze złości, miotała się z rozpaczy, przeklinała Kaźmierza, łajała Wichfrieda i czekała na zręczność nową.
Przy wielkich uroczystościach, na turniejach, nabożeństwach publicznych widzieć je zawsze było można narzucającą się na oczy księciu, uśmiechającą, wdzięczącą bezwstydnie; słaby Kaźmierz téj jednéj pokusie zwycięzko się opierał. Raz udało się Dorocie w czasie gonitwy w podwórcu zamkowym tak się zwolna przysunąć, przecisnąwszy między widzami, iż prawie obok Kaźmierza stanęła. Przemówiła śmiało do niego, uśmiechnął się książe, kilka słów obojętnych rzekł do niéj i natychmiast chroniąc się od napaści z miejsca swojego się ruszył. Im dłużéj to trwało, tém Dorota zajadlejszą się stawała.
Zamykała się godzinami całemi siedząc ze starą Czechną, warząc, dymiąc, przyprawiając jakieś czary, z których sobie napróżno skutek jakiś obiecywały. Tymczasem wdowa starych i młodych wciągała do swojego domu, bawiła się, a gdy który w nadziei wyposażenia przez księcia o rękę się zgłaszał, wyśmiewała go lub odkładała na te czasy, gdy zostanie starą babą. Sługa, przyjaciel, domownik Wichfried wisiał przy niéj ciągle. Był to ostatni węzeł co ją z zamkiem łączył. Zrywać go nie chciała, a gdy niemiec obojętniał i długo się nie pokazywał, wszelkich środków używała, aby go odzykać. Dwa razy Wichfriedowi trafiały