Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszystko było skończono i ład przywrócony po myśli księcia.
Ziemian co stronę Mieszka trzymali liczono siedemdziesięciu, tych co Kaźmierzowi dobrze życzyli, dziesięćkroć więcéj.
Kaźmierz gdzie się tylko pokazał, zwyciężał, Mieszkowi upartemu nic się nie wiodło. Pierwsza radość z nowego pana, zaczynała się w niepokój zamieniać. Nuż tamten powróci?
Tym czasem Kietlicz lekkiéj ręki nie miał. On tu teraz wszystkiem rządził, bo Mieszek na niego się zdawał i nim wyręczał wszędzie. Z Serbem ani rozgadać się, ani go uprosić nie było podobna. Nie patrzał ludzi, przyjaciela czy wroga darł ze skóry.
— Na to wojna! — powiadał.
A Warsz mu wtórować musiał.
— Na to wojna!
Tym czasem u Starosty jak w gospodzie pito i jedzono od brzasku do pierwszych kurów, a choć miasto dostarczało dużo, Warsz musiał dokładać. W ostatku zamiast wdzięczności lada ciura zrywał się na niego, groził i od czci odsądzał.
Gdyby zamku dobyto wszystkoby wejść w karby musiało, załogaby stanęła na nim, a obóz się rozszedł po okolicy i zamkach. Byłby pokój. Zamek stał, we wnętrznościach swych groźb pełen i wojny.
Co gorsza nowemu panu i jego pomocnikom,