Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z początku na ten rozkaz pański potrząsano głowami, zamek drugi pod zamkiem wydawał się starszym niepotrzebny, wielu niebezpieczny, nazajutrz jednak powtórzył książe, iż mieć go chce; drzewo i kamienie ściągać zaczęto. Mieszek nie siedział już w namiocie, ale na pniaku, patrząc jak mu zamek budowano.
Wojsko musiało, porozrzucawszy zbroje, wziąć się do rydlów i toporów. Mała część tylko została na straży.
Z wierzchołku murów na Wawelu, Mikołaj i biskup Pełka patrzyli co się u stóp ich działo.
Gdy drzewo zwozić się zabrano, zaniepokoił się wojewoda, myśląc, że tarany do bicia bram i murów budować myślą, ale wkrótce się okazało, że tyny, parkany, szopy i dwór zakładano.
— Oni tu myślą siedzieć — rzekł wojewoda — my téż nie wyjdziemy ztąd dla strachu.
Zapasu żywności dość jeszcze było. Radzić jednak nad tém, by odsiecz przyspieszyć należało.
Choć wiedziano, że na Ruś dojdzie wieść o obleganiu, nie byli pewni, jak rychło; nużby głód ich zaskoczył nim Kaźmierz nadciągnie?
Wypadło z narady wysłać kogoś do księcia, a biskup zaraz Stacha wskazał — mówiąc — albo ten lub żaden.
Powołano go natychmiast. W izbie niewielkié siedział Pełka u stołu za księgą, z któréj po całych dniach modlitwy czytał dlatego, iż owo