Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stańczykowa kronika od roku 1503 do 1508.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i mowy wielkie pochwalne i nabożeństwa siła i świateł mnóstwo gorzało i dzwonów natłukli; co wiedzieć jak to wiele duszy nieboszczyka pomogło:
Zaraz po pogrzebie onym sławnym, w dni jako dziś pomnę dziewięć, wzniesiono Zygmunta na wielkie księstwo z obrzędami starodawnemi. Kniaź Michajło (sam Pan Bóg tam wie co się w duszy jego działo pod ten czas) z urzędu swego Marszałkowskiego, Zygmuntowi miecz podawał. Rzekłem na on czas w kościele:
— Żeby go nim po szyi.
I wielu się z tego śmiało, bo warto było, jak się potem pokazało, a nie chybiłem radą.
Tuć pono przypada i o sobie coś rzec jakom tego czasu przez Zygmunta już wielkiego księdza, za trefnisia dworskiego przybrany został. Jakoś to było iż w dziedzińcu zamkowym, pospolitą naówczas zabawę sprawiano, przy księciu, puszczając psy na niedźwiedzia. Ale one ogary czy się objadły czy co, brać go nie chciały. Książe się srodze gniewał i inne psy puszczać kazał, pokarawszy psiarzy iż okarmili je. Stałem tedy przypadkiem niedaleko między dworskiemi i rzekłem:
— Niechby miasto psów, puścił miłościwy pan pisarze swoje, toć oni by się najlepiej obżarli, przecię zawsze biorą.
Śmiech się wszczął, aż książe dosłyszał i spytał: — Czego się tam ryhotano? Powiedział ktoś, Zygmunt się rozśmiał z trafnego żartu i wyzwał mnie ku sobie i kazał toż powtórzyć.
— Coś ty zacz? spytał potem.
— Trefnisiem byłem nieboszczyka kardynała Fryderyka, a miłego pana Aleksandra, odpowiedziałem, teraz z psy i sokoły, do waszej miłości należę.
Kazał mi tedy dać suknią Zygmunt i więcej nie odpuścił od siebie, a jako mnie, mogę śmiało rzec, miłował to jako żaden z poprzedników. Bo lubił żarty, i znosił je po królewsku nigdy się za nic nie gniewając, choć czasem człek i miary przebrał, jak