Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stańczykowa kronika od roku 1503 do 1508.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

a wodę krwią zawalaną. Srogi strach nas i mrowie przechodziło, gdyśmy tak nocą, w milczeniu pędzili lasami i szerokiem polem do Wilna. Całą oną noc bieżeliśmy bez ustanku, a jeszcze i na dzień zostało drogi kawałek. Dopiero wieczorem dobiliśmy się do Wilna, a jakieśmy w dolinie ujrzeli jego wieże i mury, toż zamek z basztami, lżej dopiero na sercu stało. Podobni zbiegom, cicho, bez huku i witania jechaliśmy ulicą w zamek, kędy króla chorego złożono, a tak złamanego podróżą, iż mówić i poruszać się nie mógł. Biskup jak skoro do Wilna przybył, jął się zaraz okoła obwarowania lepszego miasta krzątać, bo nikt wiedzieć nie mógł, czyli i tu poganie próbować szczęścia nie przyjdą. Nakazano modły po kościołach, na odwrócenie plagi pańskiej od niewinnego ludu, i przebłaganie jego gniewu. Na zamku smutno było jak w grobie, bo żadna wieść od wojska nie dochodziła, a niepewność była wielka, gdyż naszych połowa ledwie była tego co Tatarów, rachowano tylko na to, że do ostateczności przywiedzeni bić się byli powinni lepiej niżeli najezdnicy dla łupu. Król znękany ostatnią podróżą i wielkim strachem którego doznał, skoro do Wilna, żadnej o sobie nie dawał nadziei. Spojrzeć było tylko na jego oblicze, to na niem śmierć już napisała, że go rychło wziąść miała z sobą, bo był jako niemowlę, abo jeszcze gorzej niemowlęcia bez ruchu, bez mowy i bez siły. On, co niegdy łamał żelazo w ręku, teraz rąk podnieść nie mógł, ani się z boku na bok przewrócić, a jak wprzód mało i powolnie, tak teraz nic nie mówił wcale i pokarmy mu (a maluczko ich potrzebował) do ust wlewali. Toć, nie lekarze już obsiedli go, bo nie było tu co radzić, kiedy Bóg życie widomie odbierał, ale księża Franciszkanie i Bernardyni, modląc się u łoża jego dzień i noc. Smutny i to był widok opuszczonej komnaty owej królewskiej, onego króla bez dworu, leżącego na poły umarłego, bezsilnego, a jeszcze pod strachem od nieprzyjaciela, który mu państwo niszczył. Zapuszczone okna komnaty, tylko smutne pogrzebowe światła jarzące płonęły nie jasno, dwóch pacholików