Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stańczykowa kronika od roku 1503 do 1508.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wy to śmiecie mówić, zawołał, panie kanclerzu, wy nieposłuszeństwo zowiecie słusznością, ja ich będę przepraszał! Nie przybyli na zamek znajdę, ich gdzie indziej, ale nie daruję! nie daruję!
Gliński napawał się temi słowy; Łaski potrząsał głową. Jan z Oświęcima zbliżył się do króla.
— Nie mówię tu do W. K. Mości, — rzekł, ani jako obrońca senatorów, ani jako sędzia w tej sprawie, lecz tylko jako stróż sumienia W. K. Mości, jako jego najbliższy doradzca. Każe mi mój stan i moje miejsce, przedłożyć W. K. Mości, iż jeśli w kim, w królach piekne jest miłosierdzie, a konieczną sprawiedliwość. Chłodno tę sprawę rozebrać, tych którzy nieprzyjaciół tam mają nie słuchać.
— A ty, zawołał kniaź, ty tam masz przyjaciół i dla tego to prawisz.
— Nie dla przyjaciół, ale dla dopełnienia obowiązku mówię to, odpowiedział ksiądz pokornie, ty kniaziu ani tego pojmiesz nawet, pozwól mi mówić, tyś już dość królowi doradzał.
Gliński nie zważał na to i przerwał:
— Nie przyszli do zamku, zebrać polskie wojsko i zagnać ich tu gwałtem.
— Zwołać do mnie dowódzców, zawołał król widocznie uderzony tą myślą.
Gliński ruszył się do drzwi, kanclerz mu od nich zastąpił.
— Jeśli W. K. Mość trwasz w swojem postanowieniu, rzekł stanowczo, my wszyscy cośmy tu z Polski przybyli, rycerstwo i senatorowie, nie chcemy być świadkami tak szkodliwego na przyszłość kroku, w tejże chwili zwołuję Polaków i odjeżdżamy do Krakowa.
— Co to jest? i wy? zawołał król.
— Nie chcę i nie mogę być świadkiem tego, cóż dopiero spólnikiem, byłoby to rozerwaniem unji, zgubą dla obu krajów; jeśli się rycerstwo polskie ruszy krokiem, stu lat może mało będzie, aby ten krok zamazać. Słowo tylko N. Panie, a ja w tejże chwili wracam do Krakowa.