Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 2.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— List, jaśnie panie....
— Z Orygowiec?
— Nie — do Orygowiec pisany... Miałem oko na Kuźmę, bo zawsze od niego kminkówkę było słychać... Gdy wychodził od pani Wychlińskiej i zabierał się w stajni konia kulbaczyć. napadłem, zamknąłem go w masztarni, kazałem się rozebrać do koszuli... List był za pazuchą...
Ale to, proszę jaśnie pana, nie koniec, chłopiec taki zuchwały, że się do mnie porwał, chcąc mi go odebrać, i ja sam, proszę jaśnie pana, musiałem się z nim borykać. Musi też być ukaranym przykładnie.
Prezes rękę wyciągał po list, który Szajkowski mu wręczył... ani już chciał słuchać, co mówił dalej, poklepał go po ramieniu. — Weź waćpan sobie klacz gniadą księdzównę z łoszęciem... To mówiąc — odprawił go a drzwi zaryglował. Ręka mu się trzęsła... cisnął w niej dowód jawny tego, czego się dotąd tylko domyślał... lecz zarazem czuł upokorzony, że się dopuścił czynu, który w każdym innym samby potępił.
Spojrzał na kopertę — adresowaną była ręką pani Wychlińskiej do pana Daniela.
— Teraz mi się nie zaprą — rzekł wzruszony, teraz mogę im dowieść czarno na białem spisku przeciwko mnie i wyraźnej woli mojej.
Oczy mu błyskały...
Ktoś do drzwi mocno pukać zaczął, a choć odpowiedzi nie otrzymał, nie ustawał się dobijać. — Prezes szybko schował list za surdut, który zapiął... i poszedł ku drzwiom, — przybyłym był Ojciec Serafin