Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 2.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szczególnego gustu, iż kobiety w pewnym wieku największe na nim czynią wrażenie.
Prezes nie umiał ukryć mocnego skłopotania.
— Piękna rzecz, rzekł do siebie — dopierobym się sobie przysłużył... i Leokadyi nie wydać i Borkiby przepadły! A to wszystko własnem swem staraniem i zabiegliwością.
Z wielkiego niepokoju — szepnął już Ojcu Serafinowi. —
— Jeżeli się babie w głowie poplątało, toć to wasz obowiązek zreflektować, żeby niedorzeczności nie zrobiła... Do czego to podobne...
— Święty stan małżeński! odparł ksiądz, moja rzecz skłaniać doń nie odciągać.
— Ale gdzie sens? rzekł prezes.
Nie mogli się porozumieć. — Ojciec Serafin odszedł otrząsając się i dając do poznania, że się wcale do niczego mięszać nie chce.
Zniecierpliwiony stary kwaśną już nawet twarz hr. Ottonowi pokazywał, gdyż zdrada z jego strony prawie jawna goryczą go przepełniała... Do siostry też miał urazę niewypowiedzianą. Zamiast grać w maryasza, kładł pasjans przez pół dnia i zżymał się.
Wieczora jednego spotkali się z Benigną oko w oko, sam na sam, — prezes potrzebował się z nią rozmówić a nie śmiał zaczepić. Długo chodził po pokoju do koła ręką bijąc po wszystkich krzesłach i stolikach z kolei, nim stanął naprzeciw siostry i zagadnął. —
— Jakże tam z hr. Ottonem? widzę coś niespodzianego się święci? Przyznam się asindzce, że na