Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 2.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

włożył okulary i rzekł sobie — a zobaczymy też co pisze...
Zdziwił się mocno nie znajdując w odpowiedzi właśnie tego, czego się domyślał, rzucił ją z niechęcią na stół. Byłby opierał się i gniewał gdyby śmiał żądać widzenia i wytłumaczenia — zżymał się jeszcze bardziej, że poddając się tak łatwo losowi, nie żądał od niego nic więcej. Drażniło go to...
Gdy O. Serafin nadszedł pokazał mu list pana Daniela.
— Patrzajże asińdziej, ani nawet próbuje się tłumaczyć i uniewinnić? Nic, żeby słówko, — przyjmuje dekret bez apelacyi...
Nie mógł tego strawić prezes i mruczał cały jeszcze dzień następny...
W parę jakoś dni potem, przybyła zapowiedziana pani Pstrokońska, dla której już mieszkanie było przygotowane dawno. Brat się jej spodziewał, pomimo to uderzyło go, iż powrót pana Daniela schodził się niemal z temi odwiedzinami.
Wieczorem powiedział sobie.
— Trzeba się tu mieć na baczności, oblężenie formalne i siły nierówne, dwie baby i jedna dziewczyna na mnie jednego starego i niedołęgę to za wiele. Nie zaręczam żeby w obozie nieprzyjaciel nie miał koneksyi i stosunków, bo tu wszystkich sobie jakoś poujmował.
Prezes ratując się jeszcze w podróży, wpadł na pomysł, który mu się zdawał bardzo szczęśliwym. Rodzina Boromińskich tej linii Murawieckiej kończyła się na nim, byli jednak Boromińscy tegoż herbu na Podolu, z którymi prezes utrzymywał stałą korespon-