Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 2.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie odpowiadał na pytania. Patrzał, głową trząsł, zbywał gestami, zamykał się sam jeden i Żymińskiego nawet przyjmować nie chciał.
Doktora przychodzącego tak samo zbył trochę nadąsanem milczeniem. Nie jadł prawie, żył wodą, którą się cały dzień poił, a służący zastawał go nieodmiennie nad stołem, spartego na rękach i zaczytanego pozornie w biblii, chociaż w istocie nie wiedział wcale na co oczy jego padały.
W takim stanie znalazł go list, zwiastun losu lepszego, ręką cioci Wychlińskiej pisany, z przypiskiem Leokadyi i p. Pstrokońskiej.
Odebrawszy go, a niespodziewając się wcale aby mu co szczęśliwego mógł przynieść — Daniel nie miał zrazu odwagi doń zajrzeć — położył na stoliku i przez kilka godzin to go brał w rękę, to rzucał... Na ostatek rozerwał kopertę i — jakież było zdziwienie jego i radość, gdy się dowiedział, że sprawę ich brała w opiekę ciotka Benigna...
Tegoż wieczora niemal uczuł się lepiej, a gdy Żymiński przyszedł jak zwykle dowiedzieć się o jego zdrowie, zastał go do niepoznania zmienionym... Przywitał go od progu i w słowach tylko czuć było iż mu nieco gorączki jeszcze zostało...
Na zapytanie Żymińskiego — co mogło tak nań wpłynąć, pokazał mu list. Żymiński ucieszył się tem niezmiernie, bo mu brat ze swą rozpaczą ciężył okrutnie...
— A! to chwała Bogu — rzekł siadając. — Przyznam ci się Danielu, żem w takim rozsądnym człowieku jak ty, takiej pasyi nie mógł zrozumieć. Ja się w życiu kilka razy wściekle kochałem, ale jadłem i piłem żeby