Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 2.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Proszę jaśnie pana — dodał odchrząkując po zdaniu sprawy — co się tyczy średniej pszenicy i tej, co troszeczkę porosła, której w Uściługu nie przyjmą, tęby nabył Fajwel z Orygowiec. Właśnie przejeżdżając o tem z nim mówiłem. Dostawa pod bokiem, furmanki na dobry ład i trzy razy powrócą.
— Niech sobie Fajwel sam zabiera, to najlepiej — dodał prezes — spuści mu się coś na korcu.
— A kiedybo to tam bodaj o fury teraz w Orygowcach trudno — rzekł Szajkowski. Wielka jakaś robota koło dworu, choć nie pora. Jeszcze do miasteczka nieustannie, słyszę, po coś posyłają, tak że się tam fury nie doprosić. I gdyby choć sam dziedzic był, toby Fajwel mógł się z nim ułożyć, a ten słyszę wyjechał do Warszawy czy coś i nie ma go w domu. Nie ma go — powtórzył dobitnie i z naciskiem — nie wiadomo, kiedy powróci nawet.
To mówiąc spoglądał na prezesa, który chodzić po pokoju nie okazując wcale, aby go ta wiadomośł w najmniejszej rzeczy obchodzić miała.
Szajkowski milczał i on się nie odzywał, sądził, że go o coś spyta. Czekał — nie odezwał się prezes aż nie rychło i obojętnie.
— To nie sprzedam Fajwlowi średniej pszenicy, rzekł — na tę kupiec się i później znajdzie łatwo... Jak sobie chce, furmanek i tak dosyć potrzeba...
— Gdyby w Orygowcach... począł Szajkowski...
— Daj mi asindziej pokój już z temi Orygowcami... nie ma o czem mówić — dorzucił stary. — Dosyć — dość.
Odszedł tedy Szajkowski zmyty powtórnie i niepowodzeniem znękany. Zaczynał się nawet po trosze