Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

powoli, zeszła na jedną tylko spadkobierczynią mienia i imienia, pannę Lucynę Orygowską. Ta odziedziczyła już same długi i zaległe podatki tak, że była zmuszoną wieś dziedziczną sprzedać, sama (lat mając czterdzieści kilka) zamieszkawszy przy klasztorze. Z sąsiadów nikt jakoś do kupna się nie zgłaszał, nawet z tych, co mieli sumy na Orygowcach oparte. Wioska była długim nierządem wielce zniszczona. — Budowle ledwie się trzymały, lasy były wycięte ze szczętem, pola pozapuszczane i zajałowiałe, dwór do połowy stał pustką, wyglądało to licho, a włościanie najbiedniejsi byli w okolicy i rozpojeni przez arędarzy okrutnie.
Nabywca nie tylko zapłacić musiał za wioskę, ale niemal drugie tyle w nią włożyć zaraz, aby podźwignąć z okropnego upadku.
U nas zaś powszechnym obyczajem jest i było, gdy kto ma sto, nabywać za dwakroć, chociaż zdrowy rozum radziłby kupować za pięćdziesiąt. Nikomu się nie chciało znacznych pieniędzy, jakich wymagało nabycie, wkładać w majątek niewielki i opuszczony... Już miał pono nawet iść na licytacyą, bo rządowych zaległości było wiele, gdy żyd, Josiel Maruda zwany, z Dubna, przywiózł dla obejrzenia miejscowości niejakiego pana Daniela Tremmera.
Był to człowiek obcy, opowiadał się obywatelem z Królestwa, gdzie miał na Mazowszu mały ziemi kawałek. Tu nikt a nikt go nie znał. Wyglądał dostatnio ale skromnie. Nie miał z sobą własnego nawet powozu i przybył na pocztowej bryczce. Cały dzień jeden i część następnego poranku strawił na rozpatrywaniu się w Orygowcach, objeżdżając pola, łąki, lasy,