Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wiesz asindziej — co mi znowu ekonom powiada?
— Cóż takiego?
— Że na gościńcu od Orygowiec do miasteczka, tamtej nocy znalazł nasz chłop raniusieńko jadąc związaną paczkę bielizny i odzienia, które poznali tu ludzie jako do p. Daniela należące. Na bieliźnie są jego znaki.
— To tylko potwierdza — rzekł Zdenowicz, iż rabusie tamtędy uciekali i wskazuje, gdzie ich szukać należy.
Asesor natychmiast prosił Prezesa, aby rzeczy te przyniesiono dla złożenia ich za dowód w sprawie. — Rozprawiano potem długo jeszcze, a zdania były różne, gospodarz utrzymywał, iż to była robota żydków z miasteczka, zaprawionych na kradzieżach koni, które uprowadzano do Galicyi, — ekonom twierdził, że może warszawscy przemysłowcy, którzy wiedzieli o pieniądzach, jakie z sobą przywiózł pan Daniel, tu za nim gonili, bo na Wołyniu ludzi tak przemądrych do złego słychać nie było. — Poszli oba spać nie rychło, a Zdenowicz pożegnał gospodarza, chcąc nazajutrz podać raport i odpowiedzialność całą z siebie zdać na sąd — bo był i zmęczony i zniechęcony i znudzony, nie mając z kim nawet w wiseczka się rozerwać.
— Ale nie spiesz no się — odpowiedział prezes, jeszcze jutro musicie staw spuszczać... do nocy wam to zajmie. Nim się potem wybierzesz, nim popiszecie co potrzeba, wieczór nadejdzie, a u mnie nocleg spokojny...
Przyjedź jutro, może mi co nowego przywieziesz. Nie uwierzysz, dodał wzdychając, jak mnie ta sprawa