Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żywo obchodzi; Daniela mam na oczach ciągle, jakbym na niego patrzał. Kochałem go póki był, a teraz zdaje mi się, że gdy go nie stało, jeszcze więcej dlań czuję przywiązania...
Nazajutrz Zdenowicz raniuteńko pospieszył do Orygowiec, gdzie już zarządzono wszystko, aby nazajutrz staw spuścić. Otwarto wszystkie zastawki i śluzy, poprzekopywano rowczaki na niższe sianożęci, aby woda prędzej opadła — a choć to wszystko nie małe zrządziło w gospodarstwie szkody, nie było co się namyślać, gdy szło o odkrycie prawdy tak dziwnie jakoś zaćmionej.
Około południa już dno stawu odwiecznym mułem pokryte pokazywać się zaczęło, na brzegach łapano ryby, ludzie brodzili między trzcinami i wiszary... i mimo najpilniejszych poszukiwań, do których z gorliwości Małejko się przyłączył sam, rozebrawszy tyle, o ile jego rejestratorstwo kolegialne dozwalało — śladu nieboszczyka nie znaleziono najmniejszego.
Zdenowicz zrezygnowany był zupełnie acz upokorzony, pisarz wściekał się nie mogąc niczego więcej dojść, a nawet domyśleć się, co z ciałem zamordowanego się stało.
Nie pozostawało więc nic nad wystosowanie raportu do sądu, który resztę musiał sam już dośledzać.
— No! zawołał rzucając pióro na stół po dokończeniu urzędowego pisma Małejko — no — jeżeli oni tu teraz czego dojdą i mądrzejsi będą odemnie to — dam sobie urznąć głowę...
Zdenowicz fajkę palił milczący.
Wszystko zdawało się wyczerpane, skończone, zamknięte. Ciemności zostawały takie, jakie znaleźli nim