Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że się tam ktoś kopał, a na brzegu chusteczkę pańską skrwawioną znalazłem.
Mówił to tak spokojnie, rozważnie i z takim żalem głębokim, że Małejko, który wszystkich podejrzywał, na niego najmniejszej nie mógł powziąść suspicyi. Podobał mu się człek z tego, iż tak sprytnie szukał śladów zbrodni. Zamknąwszy więc drzwi, zbliżył się doń i szepnął na ucho.
— Jak ci się też zdaje, panie Pawle, kogo tu można posądzać? to musi być sprawa domowa?
— Nie, odparł ogrodnik, nikogo tu takiego nie ma ani we dworze, ani na wsi, żeby był do tego zdolny. To jakichś rabusiów zdaleka spisek i napaść. My tu się wszyscy znamy. Każdemu z nas wiadomo, gdzie tej nocy był. Ja spałem w domu u żony, a w sieni u mnie parobek ogrodowy, co widział gdym przyszedł, pan Franciszek był w miasteczku, ekonom na folwarku, stajenni przy koniach. Toć tu więcej nikogo niema! I komuby to nawet na myśl przyszło coś podobnego! Jezu miły! Ani byśmy mogli z temi pieniędzmi dać sobie rady, ani nam są tak potrzebne. — Gniewu i zemsty do pana nie miał uchowaj Boże nikt.
— Jakiś dopust Boży, panie, co przechodzi rozum ludzki.
— Jedno panom powiem, trzeba póki czas ludzi wziąść i na staw pójść i w stawie szukać i brzegi zrewidować, bo ślady pokazują na staw.
Roztropnej tej rady Małejko chwycił się gorąco, Zdenowicz się też nie sprzeciwiał, dnia jeszcze było dosyć, ażeby brzegi od ogrodu z czółnami i siecią i ludźmi przetrząść. Zamknięto więc i opieczętowano pokój sypialny, kilku starszych z gromady zwołano,