Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zaczął płakać.
— Gdzie ty sypiasz? spytał pisarz.
— A w kredensie.
Czy z kredensu słychać było gdy pan po pokoju chodził, albo stukał, hę? mówił Małejko.
— A jak ma być słychać, kiedy to z drugiej strony domu, a tyle ścian.
— I w nocy nic nie słyszałeś?
— Nic a nic.
Z chłopca dobyć więcej nie było można, zawołano Pawła ogrodnika.
Paweł też był człek miejscowy, jeszcze młody, oddawał go p. Daniel na parę lat od Strumiłły, uczył się czytać i pisać, roztropny był i rozgarnięty bardzo, temperamentu jednak spokojnego i z losu swojego zadowolniony. Od roku żonaty mieszkał w domku przy ogrodzie zdając się zajęty tylko oranżeryjką, inspektami i tem, aby z nich mieć dochód jak największy, bo ten pensyą jego powiększał.
Z wielką prostotą i spokojem począł Paweł opowiadać, jak z rana Jurek krzyku narobił, jak na płacz i wołanie pani Słońskiej przybiegł i że mu na myśl przyszło, póki czas od okna iść śladami i szukać, czyby jakich znaków na ziemi mokrej nie było.
— Panowie się mogą jeszcze i teraz przekonać, dokończył, że przez okno coś wleczono aż do stawu. Na ziemi są ślady nóg nie pańskich, bo ja te znam, ale w grubych wielkich butach i jak mnie się zdaje, że ich dwóch tam było. Przez cały ogród sunęli coś aż do furtki, furtka była zamknięta, tak skobel słaby też złamali. Dalej w wiszarze i zielsku i trzcinach widać