Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ze stajni rozbiegli się ludzie, czy kto nie widział pana — ale nigdzie śladu jego ani słychu... Fornal konno pojechał w pole po ekonoma, który z razu go sfukał, że bredzi, przybył jednakże i tak się przeląkł jak drudzy, nie mogąc pojąć ani zrozumieć, co się z panem Danielem stało.
Wśród tego zamętu najtrzeźwiejszej głowy i najroztropniejszy z nich Franciszek, lokaj, wrócił z miasteczka... Wszyscy się rzucili do niego. I ten trochę osłupiał, nie mogąc pojąć, co się stało, a tylko potem zmiarkował, że tu coś takiego zaszło, co się bez sądu i śledztwa nie obejdzie.
Wyprawił więc Brauna do pana asesora Zdenowicza z prośbą, aby natychmiast przybywał... Trwoga ogarnęła dwór niewypowiedziana... Nikt ruszyć się i tknąć nic nie śmiał, lękając się, żeby nie być potem za co odpowiedzialnym.
Pani Słońska płakała.
Jeden ogrodnik był jeszcze tak przytomny, że od okna sypialnego pokoju począwszy zaraz poszedł śledzić, czy jakich znaków nie było.
Z wieczora, jakeśmy mówili, padał deszczyk, gliniasta ziemia rozkisła była... Zaraz pod oknem dostrzegł Paweł połamane kwiaty i po ziemi pas, jakby coś tędy ciągnione... Idąc śladem dalej, wszędzie w ogrodzie aż do furtki w płocie, wychodzącej na drogę ku łące spotykał wyciśnięte stopy męzkie i wytarte ziele... Furtka miała skobel złamany... Za nią na trawie idąc w staw połamane były tataraki, pogięta trzcina... podeptane ziele... i tu Paweł znalazł pańską chustkę od nosa lekko skrwawioną, którą zaraz zaniósł do dworu.