Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W ganku cała służba, wszystko co żyło czekało na sieroty, aby je raz jeszcze zobaczyć i na drogę pobłogosławić. Wielu łzy się w oczach kręciły, uroczyste milczenie jakieś przykre, wymuszone towarzyszyło cichym uściskom i mnogim krzyżykom. Wszyscy po trosze gniewali się na panią, czując że ona była przyczyną odjazdu tak śpiesznego dzieci. Paczoski z piórem za uchem doszedł aż do bryki, żeby pannę Ludwikę w rękę pocałować. Nareszcie konie ruszyły Martynian stał, patrzył i już się wszyscy powoli porozchodzili, gdy baczny Paczoski, który ciągle go pilnował, z lekka go ujął za suknią.
— Chodź pan — szepnął mu, należy wszelką boleść znosić po męzku. Te czułości zbytnie nie przystoją mężczyźnie. Przecież pan wiesz, ludzie się spotykają na świecie. Toż nie wiekuiste rozstanie... Chodź pan — chodź. Ten vulgus gotów się jeszcze śmiać z pana. Niewypada... ale chodź pan.
Ledwie potrafił go jakoś odciągnąć; Martynian poszedł na górę, padł na kanapę, do stołu odmówił przyjścia, jeść nie chciał, a że matka się tem skruszyć nie dała, musiał po raz pierwszy milcząco i skrycie boleć sam w sobie, szukając rady i lekarstwa.
Paczoski nie rychło wróciwszy do Władysławiady, wieczorem dopiero urodził nareszcie wiersz, który w ostatniej redakcyi poematu dla przyszłych wieków pozostał.
Spały we mgłach doliny, złociły się szczyty...
W kilka miesięcy potem ciocia Babińska pocieszyła się dopiero, iż jedynakowi nic się nie stanie. Zrazu chorował, był smutny, nadzwyczaj milczący, Paczoski mówił po cichu że do wszystkiego gust stracił