Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gdy nie odgadniesz co myśli, nigdy nie zrozumiesz jej. Obcy człowiek wziąłby to za łagodność, a to upór nieprzełamany. Ty sobie gadaj co chcesz, ona wysłucha i zrobi swoje. Ja ją znam od dziecka, zawsze taką była.
Wróciwszy do tej izdebki, Lusia długo pracowała nad sobą nim uśmierzyć potrafiła niepokój i trwogę, pomodliła się milcząca, potem zwolna ujęła jakby machinalnie robótkę. Siadła na sofce i niktby obcy nie domyślił się z jej twarzy bladej, ale uspokojonej, że przebyła godzinę bólu i trwogi, a miała przed sobą nieobliczone jeszcze następstwa gniewu nielitościwej cioci.
Ile razy w kurytarzu usłyszała chód lub odmykanie drzwi, bladła jeszcze bardziej, spodziewając się wtargnięcia cioci i sceny nieuniknionej; nikt wszakże nie przychodził. Pani Babińska naradzała się z mężem.
Drzwi otworzyły się wprawdzie w godzinę może potem, i Lusia spojrzeć już na nie nie śmiała, gdy usłyszawszy męzkie kroki i podniosły[1] oczy, spostrzegła stojącego przed sobą — Mieczysława!
W ubraniu podróżnem, z torebką przez plecy, brat stał przed nią uśmiechmięty. Ludwika porwała się uniesiona, szczęśliwa i lecąca mu w ramiona, krzyknęła:
— A to Bóg cię zesłał dla mnie!

Mieczysław już się był ze wszystkiemi przywitał w domu — dosyć zresztą zimno przyjęty przez ciocię i Babińskiego, a goręcej niż kiedykolwiek przez Martyniana; do obiadu zostawało mu dosyć czasu ażeby

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; winno był podniosła lub podniósłszy.