Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

głowę bałamucić pięknością tej dziewczyny. Lusia była niezaprzeczenie piękną i najurodziwszą w okolicy. Babińska, nie chcąc tego uznać, a nie mogąc oczywistości się oprzeć, tłumaczyła się tem iż to był rodzaj piękności, którego ona cierpieć nie mogła.
Najtroskliwiej śledząc każdy ruch, każde słowo dziewczęcia, niepodobna jej było cokolwiek Lusi zarzucić w obejściu się z jedynakiem. Jak gdyby przeczuwała niebezpieczeństwo, Ludwisia zdawała się niewidzieć, nieznać, niepostrzegać kuzynka. Odpowiadała na jego pytania krótkiemi półsłowami, nie patrzyła na niego, unikała go widocznie. Martynianek znowu tem silniej szukać się jej zdawał, pomimo że pobłażająca w innych rzeczach matka, nie przebaczyła mu ani słowa poufalszego, ani najmniejszej grzeczności dla sieroty. Gdy przypadkiem musieli być razem, niespokojne wejrzenie Babińskiej latało od Ludwiki do Marynianka, chwytając niepostrzeżone nawet odcienia czulsze głosu i spojrzeń. Niepokój ten wzrastał z każdym dniem. — Babiński go nie podzielał wcale, a sam też był dla Lusi bardzo czuły, choć się z tem starał niewydać.
Dziewczę rosło wśród tych utrapień i walki, która je do przyszłego życia wdrażała — zamyślone, poważne i milczące. Piękność jej dziewicza a prawie dziecięca, nabierała od tego wyrazu smutnego, zadumanego, zrezygnowanego, dziwnego i niezwykłego powabu, który rzadko którą twarz w pączku okrasza. Było w niej coś obudzającego poszanowanie, pociągającego sympatycznie ku temu ideałowi sieroty.
Babińska która od dziecka nawykła była gderać na nią i panować nad nią absolutnie, a zawsze się