Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Mieliżeśmy po powrocie ztąd dramat! tragedyą, panie kochany, Eurypidesowe przypominającą... Straszne dzieje! Martynianek był pewien, że jest wolny jak ptak, a tu za nim, i za mną, dążyły wielookie szpiegi, które każdy nas krok śledziły, każde słowo spisywały, o wszystkiem pani Babińskiej doniosły. Już w powrocie do Zanokcia ja i on mieliśmy jakieś smutne przeczucia. Sprawdziły się one wszystkie. Wróciliśmy ledwie w dom, spada na nas burza z gradem i piorunami, fraszka ona Homerowa w nieśmiertelnej jego pieśni! Martynianek uszedł jeszcze od pocisków obronną ręką, ale ja nieszczęśliwy, jako podżegacz do rozpusty, jako posiłkujący nieposłuszeństwu, jako stary a zepsuty, jako ostatni z ludzi zostałem z błotem zmieszany. Za co? za to, że towarzyszyłem wyprawie po młockarnię, z której wprawdzie nie przywieźliśmy nic oprócz drogich sercu wspomnień. P. Babińska pod groźbą kar okrutnych zakazała wszelkiej podróży pod jakimkolwiek bądź pozorem, bez podpisanego przez nią pasportu. Martynian dostał gorączki... Słowem, tragedye... posłano po doktora... Szlochy! a na mnie grady i pioruny, pioruny i grady. Zniosłem to z bezprzykładnym stoicyzmem... Cóż pan powie! po tem wszystkiem, dziś, mimo zakazów, w interesie tego nieszczęśliwego przybyłem tu znowu pokryjomu...
— W jakim interesie? spytał Mieczysław.
— Nic więcej tylko by się o drogie zdrowie ich... ich... dowiedzieć.
— Kochany panie Paczoski — odezwał się Mieczysław — źleś pan postąpił, pozwól sobie powiedzieć, pobłażając Martynianowi. — Po waszym odjeździe ode-