Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Szlacheckie słowo! — powtórzyła Lusia — czy chłopskie słowo, ale ludzkie słowo sumienia.
Profesor chciał ją odprowadzić do kanapy, widząc niezmiernie poruszoną i rozgorączkowaną, ale Ludwika wyrwała mu rękę.
— Pamiętaj-że pan na słowo swoje! Zdradzona tylko — zdradzić mogę...
To mówiąc, mimo słodkiego mruczenia profesora, który zbliżyć się usiłował i uspokoić ją, wyszła, i jakby od domu tego uciekała... oddaliła się z pośpiechem.
Gdy się na progu izdebki Mieczysława ukazała, była tak zmienioną, że brat chwycił się z siedzenia przestraszony.
— Moja Lusiu, tyś chora! ty masz gorączkę, ty musisz iść spocząć, położyć się.
— Ale nic mi nie jest... zmęczonam tylko.
Nienaturalny śmiech towarzyszył tym wyrazom.
— Gdzież byłaś?
— W kościele... potem na przechadzce...
— U pani Serafiny?
— Nie... nie... Teraz idę i spocznę — dodała, zmuszając się do wesołości przykrej — bądź spokojny, mam przeczucie że wszystko się na dobre zmieni...
Mieczysław ruszył ramionami.
— Jakimże sposobem? cudem...
— Może — nie wiem.
To powiedziawszy, Lusia uciekła.
W godzinę potem pedel uniwersytecki przyniósł list. Na kopercie Mieczysław poznał pismo znienawidzonego profesora Variusa. Otworzył ją z niecier-