Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szkadza... Mąż zaciera wspomnienie tych poetycznych marzeń... ja się kuzynków nie lękam... a serce byłbym pozyskał.
— Lub wziąłbyś pan może bez serca? — dorzuciła Lusia.
— Bom pewny, że onoby mi wróciło — szyderczo rzekł stary...
— Więc moja ręka mogłaby być zapłatą za... brata?
— Bezwątpienia...
— Profesor mi przyrzeka zająć się jego losem... naprawić wszystko?
— Nic łatwiejszego...
Lusia wyciągnęła dłoń drżącą, oczy płonące dziwnym żarem wlepiła w niego.
— Masz pan tę rękę — rzekła — daję słowo, a słowo moje niezłomne.
Varius tym niespodzianym obrotem zdawał się prawie przelękłym, na chwilę prawie niepewnym co pocznie, pochwycił potem podaną dłoń, rozchmurzył się i pocałował rękę Lusi.
— Czekaj pan — rzekła — mam jeszcze dwa słowa. Brat mój o niczem się nie dowie, aż po odbyciu egzaminów. Ślub nastąpi, gdy on dostanie po roku stopień.
— A jeśli mi pani wówczas dotrzymać nie zechcesz?
Ludwika oburzeniem się wstrząsła.
— Mamże mu przysiądz? — zawołała.
— Nie — rzekł profesor — dasz mi pani słowo uczciwej kobiety, szlacheckie słowo.