Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Żywo chwyciwszy za słowo, panna prezesówna poczęła malować w najżywszych barwach szczęśliwe losy brata i siostry.
— Co najdziwniejsza — dodała — że Lusia nadzwyczajne ma tam powodzenie i że prawdopodobnie świetną zrobi partyą. Stara się o nią bogaty chłopak, ślicznie wychowany, jedynak, któremu rodzice się nie oprą, bo kto poznał Lusię, ten ją uzna godną najświetniejszego losu.
— Przyznam się pannie Adolfinie — odparła z przekąsem Babińska — że temu niezupełnie wierzę, co tam pani opowiadano. Tak to sobie ludzie plotą, ale to nie są czasy, gdy królewicze żenili się z pasterkami, a pastuchów zaślubiały królewny.
— Przekonasz się pani iż się cuda dzieją — dodała sama prezesowa — gdy posłyszysz, że Lusia jest panią marszałkową, i gdy tu do nas sześciokonną karetą zajedzie.
Babińska przygryzła wargi.
— A, zobaczymy, zobaczymy — mruknęła cicho — życzę jej z serca aby się to spełniło, bo inaczej mogą z głodu poumierać. Mnie mówiono że prawie o chlebie i wodzie żyć muszą.
— Bardzo ubogo, to prawda — potwierdziła prezesowa — przecież jeszcze nie o samym chlebie. Byłyśmy tam z Adolfiną parę razy...
Zaczęto mówić o czem innem, a ciocia Babińska widocznie unikała już pytania o podróży, będąc nieprzyjemnie podrażnioną wiadomościami o Ordęskich. Bytność też ta wytłumaczyła jej w części kilkakroć ponawiane odwiedziny syna u Bożymów. Uspokoiło