Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

no. W ganku stały tace i kielichy strzemienne, całe towarzystwo śmiało się i gwarzyło... jeden radca miał łzy w oczach...
Zbliżył się do córki, która szła ku niemu, przyklękła, schyliła głowę, od niego jednego chciała wziąć błogosławieństwo, choć wiedziała, że ono jéj biednéj przynieść szczęścia nie może. Żądała go nie dla siebie, lecz dla niego, dla tego ojca, który nie wiedział przeszłości, nie domyślał się tragedyi jéj serca, i mógł potém usnąć spokojnie z myślą, że przez dłonie ojcowskie Bóg zlewa promień swéj łaski na dzieci!.. Starzec ze swą twarzą smutną, ale spokojną, stał przed nią, uchwycił jéj pochyloną głowę w dłonie drżące i szeptał modlitewkę:
— Dziecię moje!... Bóg Abrahamów, Izaaków i Jakóbów... Błogosławieństwo Przedwiecznego niech będzie z wami na każdym kroku drogi żywota!..
Znalazł się i Zygmunt po to błogosławieństwo i przykląkł obok Olimpii... Nikt nie widział, jak uczuwszy go zbliżającego się, drgnęła i podniosła się, unikając otarcia, dotknięcia do wzgardzonéj istoty...
A tu wtórzyli goście, gromady, dwór, czeladź, służba:
— Niech żyją! niech żyją!
Powóz bukietami zarzucony, z końmi niecierpliwie depcącemi, stał już przed gankiem. Służba jeszcze raz chcąc się zbliżyć do swéj pani, zachodziła jéj drogę, chwytając ręce, całując szaty, bo Olimpia jak anioł była dobrą i broniła wszystkich, i w nieszczęściu a frasunku cudzym ratowała jakby braterską boleść. Słychać było płacz i łkanie... Siadano do powozów... Latarnie i pochodnie rzucały smugami świateł na ten uroczysty pochód, który gdyby nie