Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śmiechy i kwiaty, pogrzebby może przypominał. Na dany znak ruszyło się wszystko z przed ganku, na którego balkonie muzyka znowu grała marsza. Cały dziedziniec, klomby, aleje oświetlone były lampami kolorowemi... Noc letnia, jasna, gwiaździsta, na któréj tle massami malowały się stare drzewa gdzie niegdzie jaskrawym oblane blaskiem, — zdawała się umyślnie wybraną, aby obrazu dopełnić.. Przed oczyma Olimpii mignął kościołek, w którym się tyle razy modliła... i lipy ją żegnały znajome, i krzyż z cierniową koroną na polu... a potém nie widziała już nic... Obok niéj milczący siedział Zygmunt, nie śmiejąc przerywać zadumania. Naprzeciwko owinięta w płaszczyk Szafrańska płakała. Ta nocna podróż do stacyi mignęła jak chwila... Żegnali ją tu jeszcze, ale opóźnienie do pociągu i nieubłagany despotyzm kolei, skrócił tę scenę ostatnią... Otworzono drzwi wagonu pierwszéj klassy. Olimpia wbiegła, Zygmunt i Szafrańska ledwie czas mieli usiąść, gdy świst lokomotywy zapowiedział ruch jéj, i pociąg wśród okrzyków a wiwatów dźwignął się rozkołysany coraz chyżéj, coraz chyżéj, w nieznane światy...
Genewa, jak wiele innych miast w Europie, które nie mają innego do życia wątku, wyglądała cała na wielką gospodę. W pewnych porach roku, gdyby jéj odjąć cudzoziemców, cóżby zostało? kilku zegarmistrzów i puste ulice... Nie jest to miasto ani francuzkie, ani włoskie, ani niemieckie, wszystkiego w niém po trosze. Godzi się tu z sobą, co żyje... a kto ma wiele pieniędzy, może wygodnie chwile życia przebałamucić, przeziewać, patrząc, jak czasem odsłoniony Mont-Blanc karmazynowym płaszczem się odziewa, słuchając jak jezioro mruczy...