Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ślady wrażeń, jakich doznała, i wzruszenia, które nią miotało... Nie dziw też, że rumieniec kupny wydawał się nieco jaskrawego kolorytu, że bielidło, które od gorąca schodziło, żółte odsłaniało plamy, że oczy miała w obwódkach ciemnych, w oprawie starannie dobranéj, mimo to zgasłe i blade...
Co do szambelana, stary prezes Drogolewski, który był nielitościwym drwiarzem, przypadł aż do ucha radcy, żeby mu powiedzieć:
— Zięć jak zięć, ale co tatka toś sobie wybrał w takich splendorach, żeśmy gotowi patrząc na niego oślepnąć...
— Śmieszny jest, ruszając ramionami cicho odezwał się prezes...
Ks. wikary po wczorajszéj rozmowie z p. Maciejem, mowę przygotowaną już zmienić musiał zupełnie. Z razu umieścił w niéj admonicyę do pana młodego, ażeby ten czysty kwiatuszek dziewiczy, na łonie matki wypielęgnowany, tulił i ochraniał od trujących oddechów zepsutego świata. Późniéj musiał z wielkim żalem nad rubryką, którą trzeba było odrzucić, ograniczyć się do ogólników o obowiązkach stanu małżeńskiego i życzeń przyszłości...
Gdy przyszło do włożenia pierścienia, a staruszek z tacki je drżącą ręką wziął zamieniając, oczy Olimpii niespokojnie padły na obrączkę. Zygmunt dotrzymał słowa: była to ta, którą znała, która jéj była drogą, nad którą innéj postanowiła nie nosić nigdy... Ponieważ pleban staruszek nieco był głuchy, nie mógł dosłyszeć przysięgi. Olimpia poruszyła ustami, i to było zupełnie wystarczające. Któż się mógł domyślić, że przysięgła temu, czyją wzięła obrączkę?