Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Olimpia wstała, zbierając rozrzucone włosy i wiążąc je białemi rękoma; potém milcząca zaczęła żywo, nierównemi, przerywanemi krokami chodzić po pokoju; naostatek stanęła przed nim, w całym majestacie dumy swéj i piękności, mierząc go oczyma długo, nim przemówiła...
— Tak! stłumionym ozwała się głosem: potrzeba mówić otwarcie. Starałeś się pan o mnie, muszę mu oddać tę sprawiedliwość, bardzo zręcznie, i wystarałeś się mimo méj woli, a bierzesz mnie gwałtem... Nie inaczéj! gwałtem... dodała z przyciskiem. Pan umiałeś sobie ująć matkę moją, matka potrafiła wmówić w ojca stosowność i konieczność tego związku... Miłości dla ojca, prośbom jego uledz musiałam... Jestem znękana, zmęczona, skuta własném słowem: muszę iść za pana! Lecz powinieneś wiedzieć, że idę za pana z musu, bez najmniejszego przywiązania, ze wstrętem, żem go nie kochała, nie kocham i kochać nigdy nie będę...
— Pani! przerwał Zygmunt łagodnie, głosem mięciuchnym i intonacyą słodką, mdłą aż do przerażenia, bo naturalną być nie mogła: pani! gdybym jéj nie kochał, mógłbym się łudzić; alem kochał ją, bolałem nad tém; a jednak miłość mi dała odwagę walczenia z jéj wstrętem... Pozwól mi zachować nadzieję...
— Pan mówisz jak na teatrze dobry artysta. Do dziś dnia taka mowa uchodziła; należy do mise en scène zwyczajnéj. Oceniam znakomity jego talent. Lecz dziś, proszę, mówmy inaczéj, jak prości śmiertelnicy... Starałeś się pan o mnie dla mojego majątku i imienia... nie dla serca...
Zygmunt trochę zmilczał, krew oblała mu twarz, jakby został spoliczkowany, ale w téjże chwili wrócił do pierwszéj bladości i chłodu...