Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Matka weszła o zmroku i usiadła przy córce, czekając z razu, aby zawiązać rozmowę; ale kwadrans upłynął, Olimpia nie zmieniła położenia, nie odwróciła się ku niéj, nie przemówiła słowa...
— Dziecko moje! odezwała się nareszcie matka: na miłość bożą, posłuchaj mnie! Co ludzie powiedzą? co pomyślą? Zapomniane historye odświeżą się w pamięci ludzkiéj... zlituj się — raz z tego położenia wyjść trzeba.
Córka podniosła się z zaognionemi oczyma.
— A któż mnie wprowadził w to położenie? zawołała gwałtownie: dla czego chcecie koniecznie, abym szła za mąż, kiedy serca nie mam dla niego, kiedym je oddała innemu? kiedy przed Bogiem i sumieniem należę do innego człowieka?...
Matka klasnęła w dłonie przerażona.
— Na miłość Boga! cicho! Olimpio... cicho!.. Przecięż uległaś woli ojca...
— Tak, ale nie mogę wymódz na sobie, abym oszukiwała nawet tak nikczemnego człowieka jak pan Zygmunt. Wprzódy nim mu oddam rękę, on powinien wiedzieć wszystko — tak! wszystko... powinien się dowiedzieć, że zaślubia wdowę... cudzą żonę, kochankę innego...
Radczyni rzuciła się ku córce, zatulając jéj usta Przeraziło ją co mówiła, lękała się podsłuchania, obawiała ścian.
— To szaleństwo! poczęła po cichu: dla czego masz się poniżać dobrowolnie w jego oczach, zdawać na łaskę?.. po co?.. Zostaw mnie staranie o to...
— Ja? na łaskę?... przerwała Olimpia: — na jego łaskę? — rozśmiała się szydersko. O! nie! znam człowieka i nie myślę mu uledz. Właśnie dla tego, aże-