Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bym na łasce nie była, powinnam mu położyć warunki. Niech wie, czego się ma po mnie spodziewać...
— Ja na to nie pozwolę! powstała radczyni: nie! to być nie może. Obwiniając siebie, obwinisz mnie. Ja tego nie chcę... Po ślubie powiesz mu, że... że winien zyskać serce twoje, nim żoną jego będziesz... Nie żyj z nim... niech ślub będzie formą tylko... na to się zgadzam... ale takich wyznań, rozmowy... nie dopuszczę!
— To ślubu nie będzie!.. zawołała Olimpia chłodno.
— Zobaczymy, jak się wytłómaczysz przed ojcem, któremu dałaś słowo...
Zaczęła się przechadzać po pokoju...
Olimpia swoim zwyczajem zamilkła... Dzień ten tak przeszedł. Nazajutrz już kościoł przystrajano, gdy Olimpia oświadczyła znowu, że czuje się chorą, że nie wyjdzie...
Ojciec przybiegł do niéj sam... ale spojrzawszy na zmęczoną twarz dziecięcia, na wypalone łzami oczy, nalegać nie śmiał. Musiano zgromadzonych gości zbyć tém, że lekarz jeszcze dzień wstrzymać się radził, że wzruszenie było zbyt wielkie...
Ojciec Zygmunta pochmurniał; on sam, ledwie nadzwyczajnym wysiłkiem woli nadrabiając, mógł twarz spokojną i rozpromienioną w salonie ukazać. Oprócz radcy, który wiedział o ofierze córki, ale nie domyślał się, jak była wielką, reszta osób wchodzących do tego dramatu kłamała twarzami, słowy, postawą... i była na mękach.
Zygmunt, który stojąc w salonie, jeszcze tak ubrany, jak się był ustroił, sądząc, że pójdzie tego dnia do ołtarza, udawał człowieka doskonale spokojnego, a podraźnionego tylko chwilową słabością najdroższéj