Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szczęścia jest potrzebne; ale szczęśliwą, ale weselszą — wątpię.
— Ty nie znasz sama siebie...
Błysnęły oczy córki, gdy usłyszała te słowa; usta się poruszyły jakby chciała powiedzieć: „Biedny ojcze! ty nie znasz córki swojéj...” — lecz milczała...
Długi czas jeszcze mówił, przekonywał, prosił radca... zobaczył w oczach jéj łzy...
— Dosyć tego, ojcze kochany! rzekła rękę mu dając: masz słowo moje, iż jeśli rzecz będzie możliwą, jeśli się zdołam przezwyciężyć — jedném słowem, jeżeli zdobędę się na siłę... stanie się, czego pragniesz... Błagam cię o chwilę namysłu, nie naglijcie...
Pierwszy raz od lat dziecinnych ojciec zobaczył córkę we łzach; wzruszyło go to niezmiernie. Łzy jéj nie były zwykłym łatwym płaczem niewieścim; czuł, że je wycisnęła boleść, że płynęły krwią serca, że paliły twarz, po któréj ciekły... Z po za nich czarne oczy płomieniem jakimś dzikim gorzały... Stała drżąca, poruszona, straszna jak ofiara, która na stos wiodą...
Chciał mówić, skinęła ręką prosząc, aby ją samą zostawił, i padła na kanapę. Od téj chwili rozpoczął się dramat pomiędzy matką a córką nieustanny... Olimpia prawie nie wychodziła od siebie... Gdy Zygmunt przyjeżdżał, posłuszna ojcu, pokazywała się w salonie. Matka siadywała godzinami u niéj, słychać było rozmowy, żywe okrzyki, to znowu jakby jęk i prośby.
Naostatek pan Zygmunt, na dany znak przez matkę, w ganku zostawszy sam na sam z Olimpią, oświadczył się jéj.