Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szambelan usta wykrzywił.
— Tém bardziéj, że kochany ojciec myślisz się żenić, a że majątku mając tak jak nic, muszę o sobie pamiętać, dopóki Angielki nie dostanę...
Mówił to pół żartem... Z charakteru nieopatrzny, mając jeszcze znaczny zapas po Olimpii odziedziczony, Zygmunt w istocie mniéj teraz dbał, jak tam się to skończy, a żywił już nadzieję, że nowe ożenienie wynagrodzi zawód doznany.
Ojciec więc z plenipotencyą miał odjechać, ale kwaśny był.
— Niech będzie jak chce, dodał w końcu, mniejsza o to; o jedno proszę, ażebyś mi się nie pokazywał, nie wtrącał, nie mieszał i czekał cierpliwie, co ja zrobię.
— Z największą przyjemnością...
Szambelan już odchodził, gdy Zygmunt, który ani na jego gniew, ani na dobry humor zbyt wielkiéj uwagi nie zwracał, ujął go za rękę, i prowadząc przez ogródek, zatrzymał się z nim przed piękną, słusznego wzrostu blondynką, siedzącą z książką w cieniu kasztana...
— Miss Harriet pozwoli mi, odezwał się zbliżając ku niéj, przedstawić jéj szambelana barona Dobińskiego, ojca mojego...
Szambelan zmuszony ukłonił się, Angielka podała mu wąziuchną długą rączkę z uśmiechem, a w uśmiechu błysnęły prześliczne owe zęby nieco długawe charakteryzujące rassę angielską. Była w istocie bardzo piękną, a strój i postawa oznaczały w niéj wychowanie arystokratyczne...
Szambelan przemówił coś o pogodzie jesiennéj, o pięknościach jeziora... i po chwilce się oddalił...