Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A to, na honor, przedziwnie! rzekł cicho. Tatko, obcy ludzie patrzą, słyszą i pomyślą, żeś przyszedł mnie na pojedynek wyzwać. C’est mauvais genre robić sceny. Żeń się kiedy chcesz, ale nie krzycz...
Stary chodził po ścieżce tam i sam, z rękoma w kieszeniach i głową spuszczoną.
— Do twojego losu, przyszłości, nie mieszam się więcéj, rzekł; lecz mam prawo, zrujnowawszy się dla ciebie, starać się choć z twoją pomocą odzyskać stracone... Mam nadzieję, że mi będziesz pomocą...
— Na pojedynek tego muzyka nie wyzwę, odezwał się Zygmunt; co to za pojedynek! i śliczna potém historya, żem zabił jego, który mi rogi przyprawił... dla przypieczętowania autentyczności faktu, który w ten sposób już wątpliwości ulegać nie będzie. Nie, mam tych „Olimpijskich” igrzysk dosyć. Daję papie pełnomocnictwo, kończ jak chcesz... rób co ci się podoba...
— A ty tymczasem z Angielką drugie głupstwo będziesz przygotowywał?... ironicznie rzekł szambelan.
— A jeśli wezmę pod niéj sto tysięcy funtów?
— Fig! fig! zaśmiał się gorzko ojciec: Angielki, które mają po sto tysięcy funtów, nie jeżdżą po pensyach szwajcarskich mężów sobie szukać. Gdzież zdrowy rozsądek? ruszył ramionami. Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz...
Na to młody baron nie odpowiedział nic, spoważniał mocno.
— Niech ojciec stara się o rozwód w mojém imieniu, rzekł. Nie jestem przeciwny temu, aby nam straty się opłaciły; lecz ja najwięcéj ucierpiałem, i ja naturalnie mam prawo sam do indemnizacyi...