Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ojciec podniósł oczy na nią...
— Nie! zawołał wstając: niech ludzie sądzą o mnie i o tobie jak chcą, ja ci nie odbiorę szczęścia... Zostań z tym, którego ci los wyznaczył! Bóg z wami...
Córka już była u nóg ojcowskich, a przy niéj klęczał już z siwemi włosy mężczyzna i całował rękę starca, który się w niego wpatrywał z ciekawością i przestrachem...
— Patrz, te siwe włosy... to pamiątka tego dnia, gdy nas rozdzielono... On mnie tak kochał... ojcze!
Olimpia rzuciła mu się na szyję. Radca zsunął się z wolna na ławę, szepcząc może po cichu błogosławieństwo...
Tak ta groźna scena, któréj wypadek wcale zapewne inaczéj obrachował sobie szambelan, skończyła się miłosierdziem i szczęściem... Olimpia przytuliła się do ojca, odrodzona, rozpromieniona...
— Daj nam tu długo pozostać, szepnęła; ludzie o nas zapomną... Rozwód będzie łatwy. Baron nigdy nie był mężem moim... My tu zostaniemy w tym kątku... a potém wrócimy, gdy burza przewarczy i minie.
Olimpia tak miała wiele do opowiadania, radca tak wiele obmyślić musiał i z tylu nastepstwy oswoić się, że godziny biegły niepostrzeżone...
Tymczasem na placyku szambelan w cieniu owych przepysznych lip i platanów zębami dzwonił, spoglądając na zegarek. Co chwila spodziewał on się wezwania, tragicznéj sceny, jakiegoś okropnego przejścia... rozwiązania dramatu. Ale fórtka stała zamknięta, milczenie złowrogie panowało do koła. Słońce wzeszło, i major Redke pił już drugą kawę w oberży Au bon pasteur, niedaleko ztamtąd stojącéj. Konie były popasione, ludzie spali poowijani w kołdry.