Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Szczęśliwym będę, jeśli tego nie przeżyję... na czole srom... pali... pali mnie... Ojcowie i dziadowie upominają się u mnie, u ciebie o sławę rodu i domu... Myśmy go skalali rozpustą... ten święty dom, który mógł być kościołem... Dziecko moje, płacz — płacz.. nie mamy oboje dosyć łez do zmazania téj plamy!
Olimpia podniosła się z ziemi powoli.
— Więc wyrzecz się córki, rzekła: więc nie miéj dziecięcia, odepchniéj! za cóż ty masz cierpieć za mnie? Zlej to imię na kogo chcesz, przybierz obce dziecię, ja pójdę w świat... ale serca nie odbiorę, przysiędze nie skłamię... Ten człowiek zawierzył mi, cierpiał dla mnie... On nie był winien, jam sama winną była... ja tylko!... karzcie mnie. A! już i tak dosyć ukaraną byłam....
— Dla czegoż nie miałaś ufności we mnie? mówił stary: czemuż mnie nie wyznałaś wszystkiego? byłbym tych ludzi precz odpędził, jak zasługiwali, byłbym cię do serca przycisnął, i przebaczył, i...
— Mój ojcze! miałamże obwinić matkę, zatruć spokój tobie? Jam sądziła, że on nie żyje, że ja umrę prędko, chciałam spełnić wolę twoją. Oszukiwałam cię dla szczęścia twojego, poświęciłam się dla ciebie...
Radca zmilczał, głowa zawisła mu na piersi myślał...
— Wszak nie oszukiwałam nikogo, dodała Olimpia, oprócz ciebie jednego, ojcze... a ty winieneś mi przebaczyć... ten człowiek zimną rękę moją zaślubił cudzym pierścieniem... wiedział, że go czekała pogarda... I każesz mi wrócić do niego, i żyć z nim... o! raczéj umrzeć, bo żywa nie wrócę!!...