Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łem, że ja tam nic nie pomogę, że mi czyscowe męki przebywać przyjdzie, ano... wola boża! I tak pojechałem. Pani od początku zaraz, tylko cośmy z domu wyjechali, patrzeć na mnie, wiedzieć, mówić ze mną nie chciała. Posługę przyjmowała odwracając głowę, na pytania słowa nie rzekła, jakbym tam nie był... Nie miałem innego rozkazu od pana, tylko dziecko strzedz. Pani uważała mnie za szpiega, a no, jak się nigdy nie kryła z tém, czyniła i nie zważała na nikogo, tak i teraz. Przybyliśmy do Drezna, wynajęto zaraz mieszkanie, kupiono meble, poczęły się robić znajomości. Pani nasza była jeszcze w kwiecie piękności i spragniona zabawy, ludzi, świata. Stroiła się wedle najpierwszéj mody, w domu musiało być wszystko z największą elegancyą... Kucharza przywieźliśmy z sobą; bez powozu i koni niemożna się było obejść; dwa razy na tydzień wieczory i kollacye... Kto tylko do Drezna przybył, przez Drezno przejeżdżał, musiał być zaproszony albo na obiad, lub na herbatę.
Do panienki chodziły guwernantki, guwernerowie, w domu była bona, ale choć pani ją kochała bardzo, więcéj myślała, jak się sama zabawi, niż co się z dzieckiem dzieje. Tu już ja, czy mi byli radzi czy nie, i choć mi drzwi zamykano przed nosem... nadzorowałem jak umiałem. Pierwsze lata przeszły, choć z utrapieniem dla mnie, ale spokojnie. Co pani czyniła, to do mnie nie należało wcale. O tém też i donosić nie miałem potrzeby, boby nic nie pomogło; serce się ściskało... na tém koniec. Pan zkądinąd o tém wiedział, a milczał... Kręcił się najprzód jakiś jegomość, gość codzienny. Jeździli na spacery razem, siadywał po całych dniach i wieczorach do późna... listy do siebie pisywali bez ustanku... aż zerwała się