Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

no. Klara odebrała zaraz pieniądze i zaniosła je przyjaciołce.
— Teraz, rzekła o nic nie pytam: jadę...
— Kiedy?
— Jutro...
— Uczyńże to ostentacyjnie, głośno, oznajm szambelanowi.
— Wcześnie mu to już zapowiedziałam.
— A cóż?
— Ubolewa... Może być, iż rachował, że mu się tu przydam na co...
Wieczorem dwie przyjaciołki po cichu gwarzyły długo, Klara była w najdoskonalszym humorze... Jechała do Włoch... Obrachowywała tylko, gdzieby towarzystwo stosowne dla siebie znaleźć mogła.
— Widzisz moja droga Olimpko, mówiła żartobliwie, ty, co masz serce pełne, cel w życiu, możesz jechać gdzie ci się podoba... nigdzie ci nie będzie pusto. Ja muszę szukać ludzi, roztargnienia, a że doprawdy starzeję, potrzebuję, póki mogę, bałamucić, głowę zawracać i grać tę komedyę miłości, która dla nas jest komedyą życia...
— A! często tragedyą, moja droga.
— Dramatem lub farsą, c’est selon... mniejsza o to; dosyć, że trzeba, aby się serce w piersiach czuło. Pojadę więc gdzie najliczniejsze towarzystwo i najwięcéj ruchu...
Nazajutrz w istocie, przeprowadzona aż do powozu przez szambelana, hrabina Klara, śmiejąc się i płacząc, wracając i śpiesząc, zapominając węzełków, gubiąc chustki, żegnana przez całą służbę hotelową, która ją lubiła (oprócz nieszczęśliwéj Szarlotty) — wyruszyła z Genewy.