Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szambelan, który przez całe życie miał sobie za prawidło nigdy nic jasno i szczerze nie mówić, do niczego się nie przyznawać, grunt badać uważnie, z ludźmi obchodzić się jak z prochem, który zawsze wystrzelić może, — ukośném wejrzeniem zmierzył hrabinę, lecz do wyznań i otwartości tak na prędce jakoś nie miał ochoty...
— Nieskończenie pani hrabinie dziękuję i wyrazów znaleźć nie mogę na określenie méj wdzięczności dla niéj, odezwał się ze słodyczą dyplomaty, który chce antagonistę oszukać. Będę jéj błagał o to pośrednictwo... będę obowiązany, jeśli raczysz dać mi ten dowód przyjaźni tak dla mnie cennéj. Lecz dozwól mi hrabino ochłonąć z pierwszego wrażenia, przestrachu. Dziś wszystkie me władze pochłania myśl choroby najdroższego dziecięcia... Pojmuje pani, dziś jeden plan mam — ocalić go...
Otarł oczy... Klara popatrzała nań i milczała. Ona nie umiejąc kłamać, a przynajmniéj źle się z tego dosyć wywiązując, uczuła się bezsilną w obec człowieka, który widocznie sprawę chciał załatwić z obmyślaną przezornością i obrachowaniem...
Dali więc sobie dobranoc.

∗             ∗

Rzadko w życiu człowieka jedno uczucie przerosłe w namiętność, powoli kamieniejące nałogiem, zapanuje nad nim i zagłuszy wszystkie inne. Lecz są wypadki, w których właśnie to, co ma zgasić uczucie, rozdrażnia je i rozpłomienia; są okoliczności, które mu trwałość nadają; słowem są przykłady, że człowiek pozostaje wiernym nawet temu tak zmiennemu uczuciu, jakiém jest miłość. Niedarmo w starych