Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie wiedziałem, odezwał się Zygmunt trochę ironicznie.
C’est comme ça! dopowiedziała Klara... A pan — dokąd?
— Ja, szepnął Zygmunt, szukam jakiéjś dawnéj znajomości, czegoś, w czémbym mógł się tak zakochać jak pani w muzyce... Idę bez celu...
— Pan wiesz, że podróże bez celu są rzeczą w świecie najrozkoszniejszą... ç’est l’inconnu. Nie chcemy panu przerywać téj podróży odkryć...
To mówiąc, Klara lekko mu się skłoniła. Bratanek, który stał jak na mękach, domyślając się w tym wstrętliwym jegomości męża Olimpii, odetchnął, gdy nareszcie rozeszli się.
— To on! szepnęła mu po cichu Klara.
— Przeczułem to... niezrozumiale wyjąknął Bratanek.
— Znając człowieka, kończyła hrabina, jestem przekonana, że szpiegować nas będzie, nie żeby się czegokolwiek domyślał, lecz aby mieć przyjemność prześladowania mnie potém. Musimy być ostrożni...
Obejrzała się... Zygmunt szedł w kierunku przeciwnym, zdając się na nich nie zwracać uwagi.
— Ale ja panią skompromituję! zawołał Bratanek.
Klara się rozśmiała.
— Ja jestem wdową, wolną i nie lękam się żadnéj w świecie kompromitacyi, bo o nią nie dbam wcale... Siadajmy do powozu, choć jesteśmy o kilka kroków od hotelu... to zbije z tropu.
Stało się jak Klara rozporządziła. Zygmunt, który w istocie po niejakim czasie zawrócił się, aby śledzić przyjaciołkę żony, zobaczył tylko oddalający się powóz... i nie chciał sobie zadawać pracy ściga-