Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Niecierpliwy Czech, nim dokończyła mówić, podał jéj rękę, chwycił kapelusz... obwinął się chustką czarną... W ulicach było już ciemno... gdy wyszli, latarnie tylko światłemi pasami rozjaśniały gdzieniegdzie chodniki. Instynktowo wybrała Klara drogę, którą idąc jak najtrudniéj poznani być mogli. Na wybrzeżu nadrodańskiém przechodziło wiele osób, bo wieczór był bardzo piękny. Spodziewali się więc prześliznąć niespostrzeżeni do hotelu, gdy na paręset kroków przed sobą, Klara nagle spostrzegła wprost ku nim idącego z cygarem w ustach barona Zygmunta.
Chciała się rzucić w bok, ażeby go uniknąć i przycisnęła mimowoli rękę Bratanka, oznajmując mu, by się miał na ostrożności, ale już było za późno. Zygmunt spostrzegł ją i poznał, a zobaczywszy, że idzie z mężczyzną, przez samą złostkę pośpieszył ją przywitać. Widział na twarzy Klary pomieszanie i gniew, to go bawiło właśnie. Klary jednak na długo zbić z tropu i pozbawić przytomności było trudno... Straciła odwagę tylko na przelotną chwilę. Gdy Zygmunt podniósł kapelusz, ażeby ją powitać szydersko, śmiała się już z wybornie odegraną obojętnością.
— Prezentuję panu baronowi, rzekła śpiesznie, mojego dobrego przyjaciela, z którym w Medyolanie poznałam się w roku przeszłym: il signor professore Fratelli... talent hors ligne, znakomitość europejska.
— A! a! zawołał kłaniając się szydersko i mierząc go oczyma Zygmunt: a! charmé! I dokądże państwo idą?
— Na przechadzkę... mamy z sobą tyle do mówienia o wspólnych znajomych... i o wspólnie nam ukochanéj muzyce, bo ja teraz szaleję za muzyką.