Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nam cię, rób co każę... rób co ja powiem, inaczéj krwawo się to może skończyć...
Olimpia zamilkła; znać było, że się woli wyrzekła choć ze wstrętem... Trio rozpoczęte słabo, w miarę jak artysta się niém rozgorączkowywał, z coraz większą szło brawurą... Dźwięki téj znanéj Olimpii muzyki działały na nią jak upajający napój... Złamana podnosiła się, rumieniec twarz oblewał, oczy iskrzyły się, łono podnosiło niespokojne... zupełne przeistoczenie téj wpółmartwéj postaci dokonało się w niewielu chwilach... Wracała młodość, życie i biło serce... Niedostrzeżone łzy odwilżyły spalone powieki... Olimpia powstała z martwych niemal, taką, jaką była przed dziesięciu laty, gdy chciała umrzeć z nim razem.
— Nadto na tobie widoczne wrażenie... poczęła przestraszona hrabina. Zygmunt może się czegoś domyślić. Miarkuj się, zwycięż... a po sztuce jedź natychmiast do domu... Będzie to dla Zygmunta wytłómaczone. Ja powiem, żem cię namówiła przedtém, że muzyka wszakże widocznie ci szkodzi...
— Co mi Zygmunt? On, on mnie nie zobaczy, i pomyśli, że uciekam od niego, że widzieć go nie chcę... Ja odjechać nie mogę...
— Ja biorę na siebie wszystko, ja się do niego dobiję, ja go zabiorę... dodała hrabina natarczywie. Słuchaj mnie, lub za nic nie ręczę.
Wśród tych szeptów, grzmot oklasków oznajmił ukończenie tria. Wirtuoz wstał, szybko się skłonił słuchaczom, ocierając pot z czoła, i prędzéj jeszcze zniknął. Olimpia zdawała się chcieć porwać i biedz za nim, ale hr. Klara nie spuszczała jéj z oka. Nie tracąc jednéj chwili, dała znak stojącemu opodal