Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mam przynajmniéj prawo pójść, siąść u niéj w salonie, czekać na nią i prosić o chwilę rozmowy.
Powziąwszy to postanowienie, Zygmunt przebiegł wschody pierwszego piętra żywo i wprost podążył do mieszkania żony. Szafrańska właśnie tam sprzątała. Nie pytając jéj, nie mówiąc słowa, Zygmunt zabrał miejsce w fotelu przy oknie, rozparł się, wziął gazety porzucone i zaczął czytać.
Po chwili suchy głos Szafrańskiéj posłyszał:
— Czy pan baron tu myśli siedzieć?
— Czy waćpanna myślisz mi zabronić?
— Nie, tylko ja muszę tu sprzątnąć, i zawołać dziewczynę, ażeby zrobiła porządek. Juźci gdy pani powróci, niemożna, ażeby tak zastała... pełno pyłu... a pan baron...
W téj chwili dzwoniła na kelnerkę, która weszła ze szczotką i wiaderkiem. Zygmunt rzucił z gniewem gazetę i wyszedł, lecz obiecując sobie powrócić. Szafrańska zaś obiecywała sobie tak się obrachować z porządkowaniem, aby mu i w tém przeszkodzić. Podzielała bowiem nienawiść swéj pani do barona. Mściwém a szyderskiém okiem wyprowadziła go za próg.
Zygmunt poszedł do swego mieszkania, i wyciągnął się na swoim szeslongu... Po drodze namówił kelnera, aby mu dał znać, gdy te panie zbliżą się do hotelu. Pięciofrankówka była najlepszą rękojmią, że wola jego będzie spełniona.
Na pierwszém piętrze Szafrańska kierowała wyporządzeniem gruntowném, kazała dywany pozdejmować i wypylać... Zrujnowała salon. Rachowała ona na to, że gdy panie powrócą, nie będzie gotowo, a Olimpia przejdzie wprost do sypialni...