Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sam poszedł do starego, delikatnie go chcąc wyrozumieć, czyby konkury siostrzeńca dobrze były przyjęte.
Człek był nadto wytrawny, aby prosto z mostu rzecz powiedział; zajeżdżał zdaleka, kołował, zawsze rozrachowując się tak, ażeby w przypadku czego złego, nawrócić było można.
Podkomorzy też w takich razach, miał takt wielki, gdy trzeba było czego się nie domyślać, — mógł dwa dni wodzić najwprawniejszego nawet jurystę, i drogę mu na przekór zagradzać. Dobrą godzinę chodzili tak jak zając z chartami, gdy i kot szczwany i sobaki nie w pierwszem polu. Co zajedzie deputat z której strony, to mu się Podkomorzy jakąś dziurą wyśliźnie. Próbuje z drugiej, niemożna. Obu pot kroplisty wystąpił na czoło, aż zmęczony deputat odezwał się:
— Panie Podkomorzy dobrodzieju.... ja w łaski pańskie dla mnie i rodziny mej zaufany, z prośbeczką do niego. Pan masz wnuczkę jak różyczkę, ja mam chłopca jak dąbczak urodliwego — hę? a nie popróbowaliśmy czy się to nie da poswatać....
Dopieroż ex abrupto schwycony stary, gdy się z pierwszych obrotów tak rychłego wystrzału nie spodziewał, na chwilę oniemiał. Nie było sposobu tylko neutralną rolę grając — praeter propter w żart to obrócić.
— Otoś strzelił kulą w płot, mój kochany deputacie — począł niby się śmiejąc, albo to do mnie należy? Jest ojciec i matka. Ja stary, niedołęga, tylko, gdy trzeba będzie błogosławić — pobenedykuję, a dawno tu już nie mam głosu. Po chwilce zaś dodał poufnie: